Namiętność, czyli kto zgasił ten ogień?!
Na początku związku wszystko jest jak w brazylijskiej telenoweli. Spojrzenia pełne żaru, dłonie nie mogące się od siebie odkleić, a każde "dobranoc" przeciąga się na godzinną rozmowę o życiu, wszechświecie i tym, że oboje lubicie pizzę z podwójnym serem.
A potem… Potem przychodzi życie. I nagle okazuje się, że jedyne, co płonie w tym związku, to woda w czajniku, bo ktoś zapomniał ją wyłączyć.
Gdzie podziała się ta iskra?!
No właśnie. Ktoś zgasił światło i wywiózł namiętność na urlop bez powrotnego biletu. Zaczęło się niewinnie: - On przestał pisać romantyczne SMS-y, bo „przecież jesteśmy razem, to po co?”. - Ona zamiast koronkowej bielizny wybiera dres „bo wygodniej”. - Wieczorne rozmowy zamieniły się w pytanie „co jutro na obiad?” i odpowiedź „nie wiem, cokolwiek”.
A przecież kiedyś było inaczej! Kiedyś potrafiliście wsiąść na motor w środku zimy, śmiać się z własnej głupoty i rozgrzewać się gorącym prysznicem (a nie termoforem i herbatą z cytryną).
Przepis na gorący związek (i nie chodzi o zupę na obiad)
Nie oszukujmy się – namiętność nie ginie, ona po prostu zasypia jak kot na kaloryferze. Ale można ją obudzić!
1. Zaskocz go/ją – ale nie rachunkiem za prąd. Zrób coś szalonego! Np.zróbcie bitwę na poduszki,aż jedno z Was się podda i będzie musiało zrobić kakao dla dwojga.
2. Flirtuj jak kiedyś – tak, wiem, „po tylu latach to głupie”. Ale jeśli kiedyś działało, to czemu teraz miałoby nie?!
3. Śmiejcie się – z siebie, z głupich sytuacji, z życia. Bo jeśli przestaniecie się śmiać, to zostanie wam tylko rozmowa o rachunkach i pogodzie.
A jeśli namiętność nie wraca?
No cóż… Czasem trzeba przyznać, że ogień się wypalił i nie ma sensu dmuchać na zimny popiół. Ale zanim to zrobisz, sprawdź, czy to na pewno koniec, czy po prostu zapomniałaś kupić zapałki.
Bo namiętność to nie wielkie gesty. Czasem to po prostu jazda na motorze w nieodpowiedniej porze roku, atak śmiechu pod prysznicem i świadomość, że właśnie TO jest życie.
- pióroZosi