Perła z Podlasia

  "...Podczas gdy Ty narzekasz ,że masz proste lub kręcone włosy,bo jesteś zbyt gruba lub zbyt chuda ...masz za duże cycki lub za małe...są kobiety które nie maja ani włosów ani piersi,ale cieszą się, że żyją..."

                                                                                                              cyt.-Hania Cieślak

Jest rok 1965. Czerwiec. Ciepły poranek. W małym miasteczku na Podlasiu przychodzi na świat dziewczynka. Urodziła się zdrowa i z wyglądu niezwykle urocza, z czuprynką włosów na głowie, a było wtedy to zjawisko rzadkie. Była trzecim z kolei dzieckiem w rodzinie, która nie miała już jednak przyszłości. Drogi rodziców po trzech latach od jej urodzenia rozeszły się bezpowrotnie. Ona jeszcze nie wiedziała, jak ta sytuacja zaważy na jej przyszłym życiu. Lata mijały, a ta mała dziewczynka ”rosła”. Inaczej nie można by nazwać jej dzieciństwa. Rosła w poczuciu ogromnej pustki i samotności. Rosła bez uczuć matki, którą pochłaniała ciężka praca i problem mamy. Rosła bez ojca, który nie miał z nią kontaktu. Trudno nazwać, że ktoś ją wychowywał, czegoś uczył, troszczył się o nią. Smutek stał się jeszcze bardziej „czarny”, gdy jeden z braci ją bardzo skrzywdził. Czuła się nikomu niepotrzebna. Nie rozumiała tego, co się wokół niej działo. Nie mogła i nie miała komu się zwierzyć, czy na swój los poskarżyć. Długo milczała, a swój ból schowała bardzo głęboko. Czuła się zawsze gorsza od innych. Później, już jako nastolatka, nauczyła się udawać, że nic się złego nie dzieje. Przystroiła się w wieczny  uśmiech i brała życie takie jakim jest. Uznała, że jeśli ktoś będzie o nią „rycersko” zabiegał, ulegnie, by móc  poczuć się ważna i potrzebna dla tej konkretnej osoby. Zakochała się z wzajemnością, tak przynajmniej jej się wtedy wydawało. Magia uczucia prysła jednak szybciej niż się pojawiła. Ze zdwojoną siłą wróciły „czarny” smutek, samotność  i pustka w sercu. Tak łatwo jest się rozpaść, a tak trudno pozbierać. To uczucie nieustannie towarzyszyło jej przez ponad pięćdziesiąt lat życia.

Rok 2019. Lipiec. Zmęczona życiem kobieta przypadkowo znajduje pod pachą małe ziarenko. Jak się okazało, był to już przerzut raka piersi. No cóż, dopiero teraz poczuła, że tak naprawdę żyje. Uświadomiła sobie, że chce tego życia, jakiekolwiek by ono nie było. Dwa lata ostrego leczenia i tytanowa walka o siebie, o to by żyć na przekór całego cierpienia, które sprezentował jej los. Dokonała czegoś, co wcześniej dla niej samej byłoby niemożliwe. Nie miała już nic do stracenia. Pokonała strach. Przekonała się ile warte jest jej życie, ile ona sama znaczy przede wszystkim dla samej siebie. Na zawsze zamknęła rozdział dzieciństwa, przestała rozmyślać o tym, co będzie „jutro”. Zaczęła żyć tak, jak chciała. Pisała, malowała, odcięła toksyczne relacje. Z odwagą przyjmowała nowości od życia i co najważniejsze, doceniała w końcu siebie. Można ten czas porównać do czasu powstania malutkiej perły w muszli mięczaka. Niektórzy ludzie sądzą, że perły powstają w bólu. Po części, tak jest. Jednak to bardziej uczucie dyskomfortu. Kiedy ziarenko piasku dostaje się między muszle a płaszcz mięczaka, jego organizm się broni. Otacza obce ciało substancją, która wyściela muszlę. W efekcie powstaje perła, drogocenna i tak pożądana na świecie. Perła stała się w moich oczach symbolem siły i walki o przetrwanie, oczyszczenia z bólu, nieprzewidzianych sytuacji i tych, które nam los przynosi. Jeśli mięczaki dają sobie z tym radę, to my ludzie możemy tym bardziej. Ja zamieniłam swoje przeciwności w sznur pereł. Jednak muszę przyznać, że chociaż życie jest piękne, jest dla mnie trudne. Mimo wszystko, codziennie z dumą i z podniesioną głową zakładam swoje perły i wyruszam z odwagą w dalszą życiową drogę.

 Barbara Alina Wnukowska

#rak.w-malymmiescie

https://www.facebook.com/barbara.wnukowska.3

https://www.facebook.com/profile.php?id=100000635377439

liczba odwiedzin: 134